- Jak to się stało, że został pan „Gliniarzem”?
- Postanowiłem spróbować za namową dziewczyny odpowiedzialnej za casting. Ponoć były inne propozycje obsady, ale coś nie grało. Ona mnie wymyśliła i traf chciał, że wpadłem w oko osobom, które decydowały o tym, kogo obsadzić. A z mojej strony wyglądało to tak, że interesuje mnie ta tematyka, bo cały czas coś się dzieje. „Gliniarze” to ciekawy projekt, w którym mam szansę grać jedną z głównych ról. Dlatego w to wszedłem.
- Jakie ma pan doświadczenia z tą prawdziwą, a nie serialową policją?
- Całe szczęście niewielkie. Oczywiście mam z nią kontakt, bo mam w rodzinie dwóch policjantów i dzięki nim mogłem trochę poznać ten świat od kulis. Przed zdjęciami zostaliśmy też przeszkoleni teoretycznie i praktycznie z zakresu działań policji. To pozwala nam zyskiwać na autentyczności w stosunku do konkurencji. Bo wielokrotnie spotykamy się z opiniami, że u nas nie ma „plastiku”. Widać, że faktycznie coś się dzieje: ręce są wykręcane, kajdanki zakładane i to wszystko wygląda wiarygodnie.
- Kto was szkolił?
- Prawdziwi policjanci, antyterroryści.
- Realia pracy policji są więc w „Gliniarzach” wiarygodne. A historie, które opowiadacie, też są autentyczne czy to raczej efekt pomysłowości scenarzystów?
- Duża część to historie z życia wzięte, zaczerpnięte z akt policyjnych. A mimo tego dla nas wiele z tych sytuacji to była nowość, bo na co dzień człowiek nie spotyka się z tym, z czym musi sobie radzić w pracy policjant. Dla nas, normalnych cywilów, to wszystko jest fajne, kiedy się siedzi przed telewizorem. Ale jak już trzeba zatrzymać takiego bandziora, który jest od człowieka półtora raza większy i trzeba się z nim trochę posiłować, to niezależnie od tego, czy to jest na ekranie, czy to jest w rzeczywistości, to wytwarza się przy tym trochę adrenaliny.
- Skąd wiecie, jak się przesłuchuje podejrzanych?
- Z technikami przesłuchań jest tak, że każdy chyba trochę dodaje od siebie. Ja próbuję podchodzić do tego bardziej psychologicznie: rozgryzać i osaczać przesłuchiwanych. Mój partner z kolei jest bardziej impulsywny. Uzupełniamy się, bo dzięki temu mamy podział na dobrego i złego policjanta. A to wielokrotnie w technikach negocjacyjnych i podczas przesłuchań zdaje egzamin.
- Serial ma znakomitą oglądalność. Czy „Gliniarze” przysporzyli panu popularności?
- Oj, na pewno. To widać na co dzień, i to nie tylko w miejscach, gdzie gramy. A nasza popularność rośnie. Obecnie ciężko pozostać anonimowym. Jesteśmy naprawdę mocno rozpoznawalni, ale i lubiani, bo spotykamy się niemal wyłącznie z pozytywnym odbiorem.
- Jak się przejawia ta popularność? Ludzie zaczepiają pana na ulicy?
- Na przykład na stacji benzynowej jeden z klientów zaproponował mi piwo (śmiech). A kiedy w ferie byłem na Krupówkach w Zakopanem, to o mały włos nie spóźniłem się na wcześniej zaplanowany kulig, bo co chwila ktoś robił sobie ze mną zdjęcie. Jak już jedna osoba zaczęła, to zrobił się z tego niezły dym. Zdarzyło mi się nawet, że po mszy świętej jeden z księży podszedł do mnie po tym, jak wręczał komunię i poprosił, żebym pozdrowił całą ekipę „Gliniarzy”. Spektrum naszych widzów jest bardzo szerokie, choć to przede wszystkim - co również nas zaskoczyło - młodzież szkolna.
- Na pewno wśród widzów „Gliniarzy” są też policjanci. Czy dzięki udziałowi w tym serialu ma pan u nich fory? Udało się kiedyś nie zapłacić mandatu?
- Powiedzmy, że nie zaprzeczę (śmiech).
- Jak oni oceniają ten serial?
- Dwaj policjanci z mojej rodziny początkowo mnie szkolili. Co odcinek miałem telefon, że tu powinienem mocniej docisnąć, a tam zrobić jeszcze coś innego. Ale musiałem im wytłumaczyć, że emisja serialu jest o godzinie siedemnastej i nie możemy z tego zrobić „Pitbulla”. Ale pochwalę się też, że są policjanci, którzy gratulują mi roli i mówią, że moja postać jest wiarygodna. Takie opinie to dla mnie duże wyróżnienie.
- Pewnie dostajecie też listy i prezenty od fanów?
- To prawda, część widzów przy okazji świąt, urodzin i innych okazji wysyła nam wiele korespondencji. Nie mamy na nią wiele czasu, bo właściwie jest tylko jeden dzień w tygodniu wolny od zdjęć i wtedy trzeba się z tym wszystkim obrobić. Ale to miła część naszej pracy i oby więcej takich dowodów uznania.
- O czym są te listy?
- Najciekawszy list, na którego finalizację czekam, to wiadomość od jednej z naszych fanek, która wkrótce urodzi synka i ma dać mu na imię Olgierd. Są też sytuacje, dzięki którym dociera do nas, że spoczywa na nas duża odpowiedzialność. Mam w serialu córkę i wysyłają do mnie listy jej rówieśniczki, które mają różne problemy ze swoimi rodzicami. Piszą, że to fajnie, że moja córka ma takiego fajnego tatę i że bardzo jej zazdroszczą. Te listy są wzruszające. Ale przypominają też o tym, że musimy uważać, co mówimy i jak się zachowujemy. A jeśli chodzi o starsze osoby, to one czasem nie do końca wiedzą, czy my jesteśmy aktorami, czy policjantami. Zdarzyło mi się nawet znaleźć w sytuacji, gdy lekko podchmieleni goście wołali mnie na solo, bo nie dawali sobie wytłumaczyć, że nie jestem policjantem, tylko aktorem.
- Jakie prezenty dostajecie od fanów?
- Zdjęcia, piękne rysunki, laurki. Niedawno mieliśmy nawet taką sytuację, że przyjechała do nas dziewczynka, która jest po wielu operacjach i namalowała dla nas piękny obraz.
- Gdyby nie był pan aktorem, odnalazłby się jako prawdziwy policjant?
- Zadawałem sobie to pytanie i wiem, że podoba mi się to, co oni robią i że pomagają ludziom. Podoba mi się też postać, którą gram. Ale nie wiem, czy jeśli faktycznie miałbym do czynienia ze zwłokami dziecka czy innymi traumatycznymi doświadczeniami, które naprawdę działają na psychikę policjantów, to czy bym to udźwignął. Ale to na pewno ciekawy fach i jeśli miałbym wybierać, co chciałbym robić, to mocno bym się zastanowił, czy nie pójść w tym kierunku.
„Gliniarze” od 26 lutego od poniedziałku do piątku o godz. 17:00 w Telewizji POLSAT.
Zobacz także:
Ponad 1,6 mln widzów serialu „Gliniarze”