- Jak wyglądają u pani Święta Bożego Narodzenia?
- Są rodzinne i bardzo kameralne, bo moja rodzina nie jest duża. Dlatego zatyka mnie wzruszenie, kiedy siadam z najbliższymi w ten wieczór przy jednym stole. I cieszę się, że już trzeci raz odbywają się u mnie w domu. Rodzice przyjeżdżają do mnie, palimy w kominku, nieśpiesznie przygotowujemy wszystkie dania. Nasza gwiazda zapala się wtedy, kiedy chcemy. Zanim usiądziemy do stołu dzielimy się opłatkiem i składamy sobie życzenia. Potem, już przy ciastach i deserach śpiewamy kolędy, a najmłodszy rozdaje prezenty. Czasami idziemy na pasterkę do księdza Wojtka Drozdowicza do kościoła na warszawskich Bielanach. A późniejsze świętowanie to stan błogości. W wygodnych rzeczach, na kanapach czytamy, rozmawiamy i oglądamy sprawdzone świąteczne filmy. W naszym przypadku to „Nietykalni” i „Za jakie grzechy dobry boże”. Wiadomo, że kultowy film „Kevin sam w domu” też trzeba sobie co roku przypomnieć. I nie ma u nas przymusu jedzenia. Jest świąteczny szwedzki stół, każdy może sobie nałożyć co chce, ile i kiedy chce.
- Czy zostawia pani przy wigilijnym stole wolne miejsce?
- Obowiązkowo i to nie jest tylko symbol. Parę lat żyłam za granicą, w Moskwie. Zawsze kogoś zapraszaliśmy, nawet w ostatniej chwili, jeśli wiedzieliśmy, że byłby sam tego wieczoru, bo z jakiś powodów nie mógł pojechać do Polski. Tradycji obchodzenia świąt bożonarodzeniowych tam nie było. To kolacja noworoczna była bardziej rodzinną okazją, a poza tym i tak w prawosławiu te święta obchodzone są 13 dni po katolickich. Do dziś zawsze, kiedy słyszę, że ktoś mówi, że nie wie gdzie spędzi Wigilię, od razu oferuję miejsce przy naszym stole.
- Święta to czas kolędowania. Jaka jest pani ulubiona kolęda?
- Najbardziej lubię te skoczne, które wyrażają radość, jak „Przybieżeli do Betlejem”. W dzieciństwie nie mogłam doczekać się pasterki. Pamiętam tłum i ścisk w wielkiej bydgoskiej bazylice św. Wincentego a Paulo i gromki śpiew, taki na całe gardło. Czułam, że wszyscy się cieszą z narodzin dzieciątka. Ale od pewnego czasu przeżywam rozczarowanie: te same kolędy są śpiewane tak smętnie, jakbyśmy byli na pogrzebie, a nie na duchowym „pępkowym”. Dlatego jeśli już jadę na pasterkę, to 50 km w jedną stronę, do księdza Drozdowicza, bo u niego jest radośnie.
- Bez jakich potraw nie wyobraża sobie pani Wigilii?
- Kocham karpia i nie wyobrażam sobie bez niego Wigilii. Może też dlatego, że związany z nim jest pewien rytuał. Łuski z niego mój tata suszy i po wigilijnej kolacji rozdaje, a my je chowamy do portfeli, bo mają nam zagwarantować pieniądze. Moi znajomi, którzy choć raz spędzili z nami Święta, proszą potem, żeby im trochę ich „załatwić”. A ile jest emocji związanych z tym, komu tata da najwięcej łusek. Na stole musi też być postna kapusta z grzybami, zupa grzybowa i grzyby w cieście mojej mamy. To takie danie, które trzeba wręcz trzymać w sejfie, bo wszyscy je uwielbiamy i bardzo na nie czekamy. I chociaż można je przecież robić przez cały rok, to są zarezerwowane tylko na ten dzień. Podobnie jest z kompotem z suszu czy śledziem pod pierzynką - nigdy tak dobrze nie smakuje jak w Święta. Jest też groch, bo groch podobno przynosi obfitość.
- Ma pani jakąś swoją specjalność kulinarną?
- Uczę się robić te kultowe grzyby w cieście i jestem dumna, że już mi wychodzą. Powoli przejmuję tradycje rodzinne, żeby odciążyć mamę.
- Jak wygląda u pani choinka?
- Z racji miejsca, w którym stoi, w moim domu musi być „chuda” i wysoka. I jak to na choince - jest na niej wszystko, nawet bombki z mojego dzieciństwa i stare papierowe łańcuchy, które cudem przetrwały.
- A co z prezentami - woli je pani dawać czy dostawać?
- Uwielbiam je dawać do tego stopnia, że sama sobie też daję (śmiech). Mam nawet takie dyżurne prezenty dla siebie i nikt nie zwraca uwagi, że po raz kolejny wyciągam tę samą apaszkę. A ja po prostu uważam, że wszystko mam. A to, czego potrzebuję, to i tak sobie zorganizuję. Oczywiście bardzo mnie cieszy to, co dostaję od bliskich. W dzieciństwie każdy prezent, który w PRL udało się zdobyć, był wyjątkowy. Jakaś zabawka „rzucona” do sklepów latem często czekała pół roku na to, żeby wylądować pod choinką. Zadaniem rodziców było tylko porządnie te prezenty schować. Zdarzyło się raz mnie i mojemu starszemu bratu przypadkiem je odnaleźć. Nie pisnęliśmy słowem, ale w dniu Wigilii byliśmy chyba najsmutniejszymi dziećmi na świecie. Zupełnie nie wiedzieliśmy, jak powiedzieć rodzicom, że przecież jeszcze coś tam powinno być! A mama po prostu zapomniała, bo tak dawno to schowała. Widząc nasze miny - na szczęście sobie przypomniała.
- Lubi pani świąteczne eksperymenty?
- Nie ma o nich mowy od czasu, kiedy mama zamiast ciast upiekła jakieś duńskie czy szwedzkie chlebki. Nie mogliśmy uwierzyć, że nie będzie sernika, szukaliśmy go nawet na szafkach w kuchni. Liczyliśmy, że to taki żart i jednak go upiecze. Możemy coś dołączyć do listy potraw, ale nie zastąpić coś starego ulubionego nowym.
- Dla pani Sylwester to święto czy raczej pracowity okres?
- Święto! Zachowuję się tego dnia jak mała dziewczynka, która idzie na uroczysty apel i ma dostać nagrodę. Muszę mieć wysprzątane mieszkanie, wszystkie rachunki popłacone, to, co się da z długiej listy - załatwione, żeby mieć poczucie, że stary rok z czystym sumieniem mogę zakończyć i wejść w nowy z przytupem i w gotowości na wszystko, co przyniesie.
A spędzam ten czas różnie - czasem hucznie, a czasem bardzo kameralnie. W zeszłym roku razem z przyjaciółką leżałyśmy na kanapach w jej mieszkaniu w Gdańsku i oglądałyśmy programy rozrywkowe w telewizji, aż zasnęłyśmy. Kiedy po północy rozdzwoniły się telefony z życzeniami, wyrwane ze snu, byłyśmy zdumione, że ktoś nas niepokoi o tej porze. Szampana otworzyłyśmy dopiero na drugi dzień. Byłyśmy po prostu zmęczone, to był dla nas obu trudny rok. Ale zdarzało mi się nawet odwiedzić cztery imprezy jednego wieczoru. Albo zostać w domu z przyjaciółmi i dyskutując przygotowywać tony krewetek przez całą noc. Jeden z sylwestrów zdarzyło mi się spędzić w szpitalu, na łóżku, z którego nie mogłam wstać, ale za to w ekskluzywnym towarzystwie! Zaprosiłam wtedy sobie mojego ulubionego Keanu Reevse’a z filmem „Dom nad jeziorem”.
- A w tym roku jak będzie?
- Mam na razie tzw. bezplan, co już czuję, że skończy się sylwestrowym szaleństwem.
- Nowy Rok to czas postanowień. Robi je pani?
- Nigdy! Kojarzą mi się z wyrzeczeniami. A nowy rok to nowe otwarcie. Marzę sobie i wyobrażam, że coś fajnego mnie spotka, że wydarzy się coś ciekawego. Ale nie, że teraz oto nauczę się włoskiego albo będę częściej myła samochód. To nie w moim stylu. W nowy rok wchodzę tylko z nadzieją, że da mi wszystko, co fantastyczne.
- Może coś pani planuje?
- Zapisuję sobie w kalendarzu, co chciałabym, żeby się w moim życiu wydarzyło. Kiedyś zanotowałam: „zagram w filmie”. To było szalone, ale pomyślałam - a dlaczego nie? A potem się zagrałam w Teatrze Telewizji „Kopciuszek” - charytatywnym spektaklu dziennikarzy, który reżyserowała Krystyna Janda. Kiedy trafiłam później na te zapiski, pomyślałam: „a jednak się spełniło!”.
- To są życzenia.
- Życzenia, marzenia, takie moje „chcenia”.
- A jakie ma pani życzenia na nowy rok?
- Od kilku lat niezmienne - żebym ponownie stanęła na desce windsurfingowej. Ze względu na chorobę to się stało niemożliwe, ale teraz widzę, że jestem już coraz bliżej sukcesu. I to nie jest tak, że sobie tego życzę. Ja po prostu pewnego dnia stanę na desce i popłynę!
- I tego pani życzę.
Rozmawiał Bartosz Wróblewski
Zobacz także:
Edyta Herbuś: Nie wyobrażam sobie dobrej zabawy bez tańca
Piotr Gumulec życzy wszystkim dużo uśmiechu na nowy rok
Jakie są Święta u Szatanów? Mówi sam Szatan. Rafał Szatan
Bez jakich tradycji nie wyobraża sobie Świąt Edyta Herbuś?
Filip Lato: Bardziej niż to, co pod choinką, liczy się sam gest
Tulia: Wyjątkowy, spektakularny koncert w Świętej Lipce
Golec uOrkiestra: Najważniejsza jest radość z bycia razem
Enej: Cieszmy się z tego, że mamy bliskich obok
Krzysztof Ibisz: Teraz jest najlepszy czas na to, by zwolnić
Piotr Gumulec: Musi być zapach prawdziwej choinki
Magdalena Stużyńska-Brauer: Lubię, kiedy Święta są wesołe
Mateusz Ziółko: Dekorowanie domu jest czasochłonne
Bogdan Rymanowski: Kolęduję, choć słoń nadepnął mi na ucho
Ewa Wachowicz: W moim domu najważniejsza jest tradycja