Debiut fabularny Juliusza Machulskiego to w polskiej kinematografii pozycja obowiązkowa. Przenosi nas do Warszawy lat trzydziestych, w której legenda złodziejskiego półświatka stolicy, Henryk Kwinto (Jan Machulski), wychodzi na wolność po sześciu latach więzienia. Do wsadzenia go za kratki przyczynił się bogaty dyrektor banku Kramer, dlatego kasiarz w odwecie planuje na nim zemstę i napad. Jednak chce tak pokierować całą akcją, żeby to dyrektor został uznany za winnego...
Idea tego filmu narodziła się w intrygujących okolicznościach. - Pomysł powstał tak naprawdę w Bułgarii nad ciepłym morzem. Juliusz przeczytał w gazecie wzmiankę o narzędziach detektywistycznych - opowiadał Jan Machulski w wywiadzie dla Akademii Polskiego Filmu. Chodziło o przedwojenne pismo „Prywatny detektyw”, dzięki któremu filmowiec zaczął obmyślać całą koncepcję intrygi.
Realizacja zaczęła się od ustalenia, kto ma zagrać główną rolę. Reżyser nie chciał w tym przypadku współpracować z aktorami dostępnymi na rynku. Juliusz Machulski szukał czegoś innego, bardziej zaskakującego, dlatego pomyślał o swoim ojcu. - Zastanawialiśmy się, czy ja mam to grać i czy dam radę. Do tej pory wcielałem się wiele razy w role sympatycznych blondynów, ale nie byłem pewny, czy ludzie uwierzą, że to ja jestem tym skurczybykiem, kasiarzem - wyjaśniał Jan Machulski.
Natomiast syn nie miał, aż tylu wątpliwości. - Poznałem go z zupełnie innej strony. Lepiej i szerzej. Do tej pory miał przyczepioną łatkę filmowego miłego pana i ulubieńca kobiet. Natomiast ja chciałem wyciągnąć z niego tę posępną nutę. A poza tym wiedziałem, że ludzie i tak go pokochają - tłumaczył Juliusz Machulski.
Nie było jednak pewności, czy ojciec i syn dogadają się na planie. - W trakcie produkcji nie było miejsca na rodzinne zażyłości, ale wiedziałem, że tata będzie starał mi się pomóc. Nie było też dramatycznych różnic zdań. Poszedł za moją wizją jego postaci, która mało mówi i niewiele się uśmiecha. Ale za to on wymyślił charakterystyczny tik, ten ruch ustami, towarzyszący Henykowi Kwinto - oświadczył syn. - Zrobiłem to dlatego, że aktor zawsze musi coś wnosić do roli. Jednak umówiliśmy się, że gramy minimum środków, maksimum wyrazów, czyli mniej znaczy więcej. Wystarczyło cmoknięcie, żeby wyrazić to, co działo się w środku bohatera - dodał Jan Machulski.
Mówi się, że pierwsza scena nadaje cały ton filmowi, dlatego podczas montażu doszło do zmiany. - Produkcja oryginalnie zaczynała się w momencie, gdy grupa cyrkowców zauważa wypchniętego człowieka przez okno. Musieliśmy to zmienić. Obraz w rozpoczęliśmy od drugiej sceny, bardziej zabawnej. Oczywiście później pokazaliśmy wcześniej wspomniane zabójstwo, ale ze względu na to, że „Vabank” to komedia, chcieliśmy pewne rzeczy inaczej ustawić - powiedział Juliusz Machulski.
Współpraca Machulskich stała się też pretekstem do niewygodnych pytań dla dziennikarzy. Po wielkim sukcesie filmu „Vabank” redaktorzy insynuowali, że to ojciec wyreżyserował tę produkcję, aby wybić syna na salony. Zarzuty bardzo denerwowały Jana, który na złośliwości odpowiadał często sarkazmem, tłumacząc, że to tak naprawdę Leonard Pietraszak, filmowy Gustaw Kramer, stoi za całym przedsięwzięciem.
„Vabank” został doceniony przez widzów za grę twórców z konwencją kryminalnej komedii retro, lekki humor, charakterystyczne tło muzyczne i świetne aktorstwo. W kilku słowach - świetny debiut Juliusza Machulskiego, który ustawił go na zaszczytnej pozycji w polskim kinie i dał mu rozpoznawalność.
„Vabank”w środę 27 maja o godz. 20:00 na antenie Telewizji POLSAT.