Jest euforia, wielka radość, kibice mają okazję do fetowania. Po wielu miesiącach doskonałych emocji, mimo falstartu z Kazachstanem (2:2) i zimnym prysznicu z Danią (0:4), cel został osiągnięty w bardzo dobrym stylu - 25 punktów na 30 możliwych i niemal od początku do końca dominacja w grupie. Czarnogóra czy Rumunia mogą dziś patrzeć na reprezentację Polski z zazdrością. Nasz zespół to nie tylko Robert Lewandowski, gwiazda wielkiego formatu i budujący swoją legendę kapitan, ale także wielu innych zawodników, klasowych na swoich pozycjach.
Pierwszy krok do galerii chwały został wykonany. Jeśli za sukcesem eliminacyjnym przyjdzie dobry wynik na mistrzostwach świata w Rosji, to o tych piłkarzach będą mówiły kolejne pokolenia. Tak jak jeszcze całkiem niedawno wspominano boiskowe wyczyny Grzegorza Lato czy Zbigniewa Bońka. Piękna historia trwa. To właśnie obecny prezes PZPN postawił na Adama Nawałkę w 2013 roku, a szkoleniowiec znów wprowadził Polskę na piłkarskie salony. Drugi raz z rzędu, po udanym Euro 2016 we Francji, czego wcześniej nie dokonał żaden trener w historii!
- Nie zajmuję się statystykami. Jestem, można powiedzieć, wycofany. Oczywiście znam historię, jeśli chodzi o trenerów, przebieg ich karier. Jak jednak wspomniałem, wolę stać w cieniu w kwestii rekordów. Interesuje mnie przede wszystkim, żeby jak najlepiej przygotować piłkarzy - powiedział w swoim stylu selekcjoner.
Spektakularnych osiągnięć jest jednak więcej. Passa wygranych u siebie, a także kilka cennych wyjazdowych zwycięstw o punkty przełożyły się na wysokie miejsce Polski w rankingu FIFA. Dodatkowo pokonanie Czarnogóry w ostatnim meczu dało Biało-Czerwonym przywilej losowania z pierwszego koszyka. Z kim zagramy w finałach? Dowiemy się już 1 grudnia.
Jesteśmy w elicie, a taki splendor generuje wizyty wyjątkowych gości. Z trybun PGE Stadionu Narodowego mecz z Czarnogórą oglądał m.in. szef światowej federacji, Gianni Infantino. Miał na co popatrzeć. Gorąca atmosfera, doskonały doping, a na boisku...
Już w 5. minucie po koronkowej akcji do siatki trafił Krzysztof Mączyński, a dziesięć minut później fantastyczne podanie Roberta Lewandowskiego zamienił na gola Kamil Grosicki. Bardziej komfortowego początku spotkania trudno sobie wyobrazić. Ambitni goście, pozbawiani z powodu urazów i kartek kilku ważnych piłkarzy, podejmowali próby ataków, ale na przerwę Biało-Czerwoni schodzili z wynikiem 2:0.
Z każdą minutą drugiej połowy rozkręcała się fiesta wśród fanów. Kibice głośno pozdrowili kontuzjowanego Arkadiusza Milika, skandując jego nazwisko. Liczyli także na kolejne gole z Czarnogórą, ale to gościom udało się trafić dwa razy do siatki. Zrobiło się bardzo nerwowo. Na szczęście w 86. minucie gola strzelił Robert Lewandowski, szesnastego w tych eliminacjach, a chwilę później - pod naporem Biało-Czerwonych - rywale zaliczyli samobója i zrobiło się 4:2! Po ostatnim gwizdku sędziego 57 538 widzów na stadionie i cała Polska mogła już razem z piłkarzami rozpocząć celebrowanie awansu.
Zobacz także:
Droga reprezentacji Polski na mistrzostwa świata