- Jako aktor chyba nie może pan narzekać na brak propozycji zawodowych. Co skłoniło pana do przyjęcia roli w „Narzeczonym na niby”?
- Dostałem rolę inną niż wszystkie do tej pory, bo tym razem gram postać niezwykle nieprzyjemną. Bez takiego antagonisty nie byłoby jednak tej historii. Zawsze musi być ktoś, kto knuje i stara się wszystko zepsuć, bo jest tym złym. I ja tutaj spełniam się właśnie w takiej w roli.
- To dla pana duża zmiana wizerunku.
- Każda rola jest inna, ale niektóre są bliższe naszej osobowości, a niektóre dalsze. Do tej roli zaproponowano mi ciekawy, trochę inny niż dotychczas wizerunek. Nawet trochę z niego skorzystałem, bo zacząłem nosić takie ozdoby jak mój bohater. Darek to reżyser reklamowy, który jest niezwykle zakochany w sobie. Jest też pewny siebie, ale z drugiej strony po jakimś czasie okazuje się - i mam nadzieję, że widzowie to dostrzegą - że to jest po prostu maska. Wiele osób jest takich, że wydają nam się na przykład twardzielami, a pod maską kryje się wrażliwy człowiek albo nieszczęśliwa dusza. I akurat Darek jest taką nieszczęśliwą duszą.
- Jako aktor musiał pan poznać wielu reżyserów. Czerpał pan inspirację z życia, kreując tę rolę?
- Skleiłem tę postać z kilku znanych mi osób. Żadna z nich nie jest taka jak Darek. Ale tacy ludzie też istnieją. Na szczęście tego typu reżyserów spotkałem w życiu bardzo niewielu.
- A jednak się zdarzali?
- Podobni. Reżyser musi mieć pewność siebie i taką osobowość, która łapie całą rzeczywistość wokół siebie mocno w garść. Darek zawodowo, kiedy jest w tym świecie reklamowo-telewizyjnym, jest właśnie taki. To, co mówi, jest najważniejsze.
- Czy pan odnalazłby się w takim świecie?
- W pewnym sensie się odnajduję, bo plan filmowy to taki dziwny świat, w którym relacje między ludźmi wibrują w sposób niezwykły. A aktor musi się w tym wszystkim schować ze swoimi emocjami, żeby w kluczowym momencie dobrze zagrać. To czasem nie jest proste, bo ten świat jest bardzo szybki, zmienny i pełen pośpiechu. Ale z drugiej strony kocham ten zawód ze względu na adrenalinę, którą przynosi. Bywa czasami tak, że iskrzy między nami i tak bywało też na planie tej komedii. Ale tak musi być i nawet się z tego cieszę. Zazwyczaj pracowaliśmy jednak w swobodnej atmosferze. Reżyser filmu Bartek Prokopowicz wprowadził na plan wiele luzu i dowcipu. Uważa, że właśnie w ten sposób należy kręcić komedie.
- Jedną z produkcji, które reżyseruje grany przez pana Darek, jest talent show. Czy pan ogląda tego typu programy?
- Od bardzo dawna nie mam telewizji. Czasem zdarza mi się zobaczyć jakieś krótkie fragmenty, ale w tym temacie jestem dyletantem.
- Może w jakimś talent show chciałby pan wystąpić?
- Wystąpiłem w talent show „Narzeczony na niby” i wszystkich na niego zapraszam. Uważam, że pojawia się w nim wiele różnego rodzaju talentów, które są dopiero odkrywane. Mamy młodego aktora, Janka Szydłowskiego, który tak naprawdę uczył nas, jak być przed kamerą. Kiedy się gra z tak młodym człowiekiem, który jeszcze nie ma żadnej aktorskiej maniery, tylko po prostu jest, to należy się skupić, aby to, co się robi, było jak najbardziej wiarygodne. Można się uczyć tego zawodu od każdego i cieszę się, że tutaj też dostałem kilka lekcji.
- A jak ocenia pan talent debiutującej w pierwszoplanowej roli na wielkim ekranie Julii Kamińskiej?
- Myślę, że po tym filmie wielu widzów ją odkryje, bo stworzyła postać dziewczyny, którą od razu chce się pokochać. Po tej kreacji będzie miała wielu fanów i wielbicieli. Nieskromnie powiem też, że cały film jest tak formalnie opowiedziany, że nie mamy się czego wstydzić na tle zagranicznych, znanych, wysokobudżetowych komedii romantycznych.
„Narzeczony na niby” w kinach od 12 stycznia.
Zobacz także:
„Narzeczony na niby”, czyli nowe oblicze gwiazd ekranu
„Narzeczony na niby” to dużo miłości i dużo wzruszeń
„Narzeczony na niby”, a śmieszy i wzrusza naprawdę
„Najlepszy”: Nowy smak zwycięstwa w kinie
„Najlepszy” - polski film, który daje nadzieję